niedziela, 22 marca 2015

Larpy o umieraniu w zimnej wodzie vel sesje o siedzeniu na wozie ze złamaną nogą

Spotkałem się ostatnio z określeniem "larpy o umieraniu w zimnej wodzie". Mój rozmówca nie znał jego etymologii. Chodzi o gry mające przyprawić gracza o traumę psychiczną, tak żeby chciał się podzielić swoimi przeżyciami wewnętrznymi po grze. Taki larpowy odpowiednik wypaczonej Jesiennej Gawędy. Sam w czymś takim nie uczestniczyłem, ale nie raz widziałem, obowiązkowo opatrzone dopiskiem "immersja, iluzja 360" oraz przesadnie oryginalnym tytułem gry w informatorach konwentowych. Na konwencie, jako gracz, brałem udział w sesji, która zaczęła się od 20 minutowego, klimatycznego opisu... jazdy wozem, oczywiście z nastrojową ściśleżką dźwiękową.

Jak do tego jeszcze dodam konsternację Clausa Raatseda ( przedstawiciela nordyckiego larpingu), z wywiadu z MiM nr 2, wywołaną ponownym odkryciem prostego faktu, że gry robione dla frajdy, a nie o czymś, są dobre, zaskakuje mnie jak dużo ludzi zapomina, że w grach chodzi o rozrywkę. Kiedy czytam w larpowych zinach, że celem larpa jest odegranie ról, jakie wymyśli sobie mg czy, że proste, chałupniczo zrobione stroje są godne najwyższej pogardy, to drobne mi się w kieszeni nie zgadzają.

Larpy zacząłem pisać na potrzeby nocy gier, kiedy byłem w liceum. Przedział wiekowy był spory, doświadczenie larpowe było różne, wspólna była chęć dobrej zabawy. Staram się żeby moje larpy miały jakiś temat, żeby klimat był dobry (chyba mi to wychodzi), ale chcę żeby ktoś, kto woli grać i osiągać cele bawił się tak dobrze jak zwolennik odgrywania. Prawdą jest, że RPG, czy bliźniacze wobec nich larpy są zbliżone do sztuki, jednak przede wszystkim są rozrywką, a nie pokazem genialności mg. Niby wszystko już o tym napisano, ale nadal nie jest do dla niektórych oczywiste.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz